>
Autentyczne pisanie
Autentyczne pisanie
Autentyczne pisanie

Co z tym światem?

26 września 2016
Ania Piwowarska

Zdjęcie: Piotr Kuczek

Jeszcze do niedawna gospodarka światowa nie była sprawą, o którym rozmyślałam, jeżdżąc na rowerze i którą roztrząsałam w rozmowach z bliskimi.

Temat był raczej odległy. I szczerze mówiąc – nie bardzo porywający.

Aż do momentu, kiedy zaczęłam czytać książkę Martína Caparrósa „Głód”.

Od tego czasu jeżdżąc na rowerze rozmyślam o tym, jak bardzo nierówno i niesprawiedliwie przebiegają w naszym świecie linie podziału.

I jak łatwo godzimy się na nie – w imię wygody albo przekonania, że „nic się nie da z tym zrobić”, „to nie mój problem” albo „to skomplikowane”.

Myślę też o tym, jak bardzo jesteśmy uprzywilejowani i jak bardzo nie zdajemy sobie z tego sprawy.

My mieszkańcy rozwiniętej Północy. Ale też my mieszkańcy kraju nad Wisłą. Rzadko myślimy o sobie w ten sposób. Wciąż jeszcze tkwimy w micie „doganiania Zachodu”, „tygrysich skoków” i „docierania” do miejsca, w którym mieszkańcy „prawdziwego Zachodu” od dawna już siedzą wygodnie. Wygodnie okopani na swoich pozycjach, gotowi bronić swoich przywilejów, ale „pełni współczucia” dla reszty świata (czy też głębokiej obojętności). A tymczasem my też siedzimy wygodnie okopani. I obojętni. A do tego korzystamy z tych nierówności na co dzień.

Rozmyślam o świecie i o gospodarce, jadąc na rowerze i słuchając piosenki Nneki „Africans” i nucąc:

Wake up world,

wake up and stop sleeping,

wake up Africa!!

Wake up and stop blaming

Open ur eyes!!

Stand up and rise

https://www.youtube.com/watch?v=YKK3D0H9fWo

Rozmyślam, leżąc w łóżku i słuchając piosenki Ayo „Fire”. I wykrzykując razem z nią w przestrzeń:

Is anybody listening?

The city’s on fire.

The town is burning down

Rozmyślam też w mojej podróży – bo mam teraz więcej czasu na myślenie. I jestem bliżej tej biedniejszej części świata – na wyciągnięcie ręki wręcz.

A najbardziej rozmyślam, czytając.

I z tego rozmyślania (oraz potrzeby działania a nie tylko myślenia) powstał ten wpis.

Wpis na temat książek, które pokazują nowe podejście do gospodarki i myślenia o świecie, jako jednego z trendów, które w moim odczuciu współgrają z autentycznością.

I jako czegoś znacznie ważniejszego.

Naomi Klein „No logo”

Jeszcze do niedawna była to jedyna książka, którą mogłam polecić w tym temacie. Manifest alterglobalizmu, przez niektórych uznawany za kultowy.

Dzięki książce otrzymałam sporą porcję bardzo niekomfortowej wiedzy dotyczącej tego, jak działa przemysł odzieżowy, sweat shopy i globalny rynek mody. Wiedza ta, dzięki popularności „No logo”, upowszechniła się na tyle, że nawet marki odzieżowe muszą się do niej odnosić. A my, jako klienci, nie możemy już udawać, że nic nie wiemy na temat warunków, w jakich powstają nasze coraz tańsze ubrania, o coraz krótszej trwałości.

Bardzo dobrze zapamiętałam też refleksję dotyczącą dyskursu neoliberalnego, która pojawiła się we mnie w czasie lektury. To, w jak ogromnym stopniu jesteśmy obecnie w nim zanurzeni. Wydaje się on absolutnie przezroczysty i neutralny, a przez to może być odbierany jako obiektywny sposób patrzenia na gospodarkę. Jednak, tak samo jak inne dyskursy, (lewicowe, alterglobalistyczne) zanurzony jest on po uszy w ideologii (rozumianej jako system przekonań), która leży u jego podstaw. To, że właśnie ten model od lat utrzymuje się w mocy (pomimo kryzysów, które powinny go nadwyrężyć) mówi mi dużo o dzisiejszym świecie.

Martín Caparrós „Głód”

Wciąż czytam „Głód” Martína Caparrósa. I nie mogę myśleć o niczym innym. O niczym innym nie mogę pisać ani rozmawiać.

Czytam tę wielką cegłę. Wielką i niewygodną. Pochłaniam ją. Pożeram. A ona pożera mnie. I szarpie moją duszę na strzępy.

Jestem już w połowie. Trwa to długo. Mimo, że książka jest bardzo dobrze napisana – czyta się ją ciężko. Bo trzeba dać sobie czas na strawienie tej niewygodnej wiedzy.

Trawię więc te słowa, a one zalegają mi na duszy. Wywołują odrzut (niemal torsje), po którym następuje kolejny napad wilczego apetytu na więcej. Aż do przesycenia.

Wracam. Ciągle wracam i zasiadam na nowo do tej uczty językowej i pożywki dla umysłu.

I pozwalam, by przy okazji zżerały mnie wyrzuty sumienia.

Chciałabym przestać. I nie chcę przestać. Chciałabym nigdy nie skończyć. Bo wciąż jeszcze liczę, że znajdę jedno rozwiązanie (albo chociaż kilka prostych rozwiązań). A boję się, że go tam nie będzie.

I zostanę z tą wiedzą. I odtąd będzie mi się ona odbijać czkawką (już mi się odbija).

Dlatego piszę już. Teraz. Choć wcale jej jeszcze nie skonsumowałam. Choć daleko mi do spojrzenia chłodnym okiem. I z dystansu. Jakiego dystansu? Od początku tego akapitu, kolejne 3 osoby umarły z głodu. Czy w takiej sytuacji dystans jest w ogóle możliwy?

Czy to właśnie nie dystans, urzędowa nowomowa (termin: brak bezpieczeństwa żywnościowego) i kilometry konwojów z pomocą humanitarną (która nie rozwiązuje problemu, tylko zalecza skutki i nasze sumienia) sprawiły, że temat „głodu na świecie” stał się trywialny, odsunięty na margines (niczym z naiwnego wystąpienia programowego kandydatki na Miss Świata)?

Zbyt wiele razy to słyszeliśmy, zbyt wiele obrazków dzieci z wydętymi brzuszkami widzieliśmy w wiadomościach. Zobojętnieliśmy. Nie chcemy już o tym słyszeć.

Martín Caparrós zabrał ten temat z marginesu i rzucił nam w twarz.

Czytam więc i razem z autorem zadaję sobie pytania:

Jak to możliwie, żeby w świecie, który obecnie jest w stanie wykarmić wszystkich ludzi – z nadwyżką  – brakowało jedzenia dla miliarda mieszkańców tej planety?

Ale jeszcze gorsze od liczb są pojedyncze historie. Ludzie, którzy latami jedzą jedną miskę prosa dziennie i pracują cały rok, codziennie, w upale, by to proso zasiać, a potem zebrać – na własnej ziemi i tylko przy użyciu własnych rąk (w XXI wieku). Nie czekając na pomoc. Nie wiedząc, dlaczego ich dzieci umierają („przecież dajemy im jeść, czasem sami nie jemy, a im dajemy”).

Jak możemy spać spokojnie wiedząc o tym?

„Rozwiązanie problemu głodu na świecie” – tak, brzmi to naiwnie. Oto, co robi z nami język. Ale Caparrós stara się ten język odzyskać. Demaskuje go.

Bo fakt, że w XXI wieku wciąż na świecie są ludzie, którzy umierają z głodu oraz chorób wywołanych niedożywieniem (tych przypadków jest znacznie więcej), jest naszą największą porażką jako ludzkości. I największym wstydem.

Jest wiele przyczyn głodu. Brak żywności już do nich nie należy.

To słowa autora. Takich słów jest więcej. Jakieś sześćset stron.

To, że tylu ludzi ma co jeść każdego dnia, to cud; to, że tylu nie ma – to podłość.

Przez całe wieki nie było rady na głód. Głód pojawiał się, kiedy susza, powódź, wojna, zaraza niszczyły zasoby w jakimś regionie. (…)

Świat produkuje więcej żywności, niż potrzebują jego mieszkańcy. Wszyscy wiemy, komu jedzenia brakuje. Wysłanie go może być kwestią paru godzin.

To dlatego głód współczesny jest w pewien sposób bardziej brutalny, bardziej okrutny niż ten sprzed stu czy tysiąca lat.

Wśród tych słów pojawiają się i takie:

Żywność stała się przedmiotem operacji finansowych, towarem inwestycyjnym, jak ropa naftowa, złoto, srebro czy cokolwiek innego. Im wyższa cena, tym lepsza inwestycja. Im lepsza inwestycja, tym droższa żywność. A ci, którzy nie mogą zapłacić ceny, niech płacą głodem.

Temat jest niemiły. Uwiera. Wcale nie chce się o tym wiedzieć. I wcale nie ma tu prostych rozwiązań.

Ujmuje mnie pokora, z jaką Caparrós podchodzi do tego tematu. Zarówno w książce, jak i bardzo ciekawej rozmowie z Michałem Nogasiem w Klubie Trójki.

Najlepiej oddaje ją stwierdzenie:

Ta książka jest porażką.

Oraz motto z Becketta zacytowane na wstępie:

Spróbować jeszcze raz. Chybić jeszcze raz. Chybić lepiej.

Dla mnie „Głód” Caparrósa to najważniejszy w ostatnich latach opis naszego świata i jego mechanizmów. To nowe „No logo” – na trudne czasy.

A do tego napisany w taki sposób, że nie da się przestać – czytać i myśleć.

Cały czas towarzyszy temu nienasycenie– żeby dowiedzieć się więcej. Żeby to jakoś ogarnąć. Żeby choć spróbować zrozumieć, co takiego u licha stało się z nami i ze światem? Jak to jest w ogóle możliwe?

Zdanie, które jak mantra przewija się przez książkę i jeszcze częściej przez głowę:

Jak do diabła możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?

A jednocześnie – to wiedza ciężkostrawna. Zalegająca w środku. Bardzo niekomfortowa.

Magda Bębenek „Pora na nowe sny”

Krótki wpis na blogu Magdy Bębenek to (obok „Głodu”) jeden z najważniejszych tekstów o świecie, jakie czytałam w ostatnich latach.

Magda jest autorką książki „Polka potrafi” i podróżniczką, która przygląda się światu w szerszym wymiarze. Polecam ten tekst w całości: Pora na nowe sny

Tutaj dłuższy fragment, który jest wezwaniem – dla mnie i dla ciebie:

Żyjemy we śnie, ponieważ wszystko, co widzimy dookoła siebie zostało kiedyś przez kogoś wyśnione, a dopiero później sprowadzone do świata materialnego. Ubrania, które nosimy; narzędzia, których używamy; budynki, w których mieszkamy; stoły, przy których zasiadamy – wszystko, co stworzył człowiek było najpierw czyimś snem. (…)

Podobnie jest z każdym, najmniejszym nawet przedmiotem, który kupujemy i posiadamy; z tym, jak prowadzony jest biznes i z tym, jak wyglądają nasze społeczeństwa. Kiedyś wszystkie produkty, usługi i struktury były tylko czyimś pomysłem, marzeniem, projektem – jednym słowem, snem. Nasz świat – w swojej obecnej formie – jest jedynie kolektywem snów wszystkich osób, które były tu przed nami oraz nas, którzy idziemy w ich ślady.

Jak to niesamowicie ułatwia i upraszcza zrozumienie tego, co musi się zadziać, by nasz świat wyglądał inaczej: musimy – po prostu – zacząć śnić inne sny..! (…)

Chcę dla moich dzieci świata, w którym kobiety i dzieci w Indiach, Nepalu czy Kambodży nie zapracowują się na śmierć szyjąc mi kolejny topik z H&M, za który ja zapłacę kilkadziesiąt złotych, a one zarobią kilkadziesiąt groszy. Otwieram oczy i nie kupuję nic z metką Made in India, Cambodia czy Laos 2: W zamian wspieram etyczne firmy, a by pomóc kobietom z tych obszarów, wspieram lokalne mikroprojekty. Wyszukuję sklepy online z rękodziełem z danego regionu, by w trakcie podróży wspierać lokalne firmy. Być może kosztują więcej, ale nie potrzebuję mieć pięćdziesięciu bluzek – i tak chodzę zawsze w ulubionych pięciu (jak każdy inny na świecie – prawo Pareto). (…)

Chcę dla moich dzieci świata, w którym pożywienie będzie ich lekarstwem, a nie trucizną. Otwieram oczy i wspieram lokalnych rolników i uprawę organiczną. Nie kupuję przetworzonych rzeczy, a już na pewno nie produkty firm, które uważają, m.in., że dostęp do wody pitnej nie jest niezbywalnym prawem każdego człowieka (vide: Nestlé). Nieustannie się edukuję, po czym głośno mówię o zagrożeniach obecnej diety i tego, dokąd zmierza i na czym jest oparty przemysł spożywczy. (…)

Chcę dla moich dzieci świata pełnego zwierząt i pięknych roślin, czystego oceanu i powietrza, które ich nie zatruwa. Otwieram oczy i nie używam szkodliwego plastiku, ani trującej dla mnie i dla środowiska chemii. Nie jeżdżę samochodem, gdy nie muszę. Aktywnie uczestniczę w gospodarce dzielonej i wymianie barterowej. Nie przykładam ręki do bestialskiego zabijania zwierząt, przyłączam się do inicjatyw ochraniaj. (…)

Nie zawsze myślałam tak długofalowo i z tak szerokiej perspektywy. W nieodgadniony dla mnie teraz sposób nie zdawałam sobie sprawy z tego, że KAŻDY z moich codziennych wyborów konsumenckich i zawodowych kreuje świat, w którym żyję. (…)

W dobie technologii, Internetu i mediów społecznościowych, każdy z nas ma platformę do tego, by zmieniać świat. Nosimy ją w kieszeni, dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Nikt nie wymaga, żeby w pojedynkę zbawiać świat, choć może to właśnie w tym tkwi problem – jak wyglądałaby nasza rzeczywistość, gdyby każdy z nas patrzył na siebie jako na osobę, która tego dokona?

Nieważne byłoby, ile innych osób postępuje tak, jak ja.

Nieważne byłoby, że niektórych zmian nie widać od razu.

Nieważne byłoby, że trzeba trochę więcej wydać lub trochę rzadziej kupić.

Najważniejsza byłaby świadomość, że to, co teraz zrobię odczują moje dzieci – aż do siódmego pokolenia. W końcu to one będą żyć w moim śnie, ponieważ wszystko, czego podejmuję się obecnie, kształtuje ich rzeczywistość. (…)

Dlatego zagrajmy teraz w małą grę:

Zamknij oczy i odpowiedz sobie na pytanie:

Jakiego świata chcesz dla swoich dzieci i wnuków?

A teraz otwórz oczy i zacznij go kreować.

Codziennie.

A ty? Co myślisz o tym wszystkim?

Jak działają na ciebie takie teksty?

Co robisz z tą wiedzą?

A może znasz inne książki, pokazujące nowe podejście do gospodarki, akcentujące zrównoważony rozwój, uwzględniające perspektywę ekologiczną oraz ekonomię współpracy? Jeśli któraś z nich wywarła na ciebie wpływ, dała ci do myślenia, a może nawet sprawiła, że inaczej patrzysz na rzeczywistość – napisz o niej w komentarzu.

15 komentarzy

  1. Kasia 26 września 2016, 16:46 #
    To dla mnie bardzo ważny temat. Dziękuję za ten wpis
  2. Ewelina Muc 26 września 2016, 17:49 #
    Ania, ten temat jest bardzo mi bliski. Do kompletu książek przygnębiających, otwierających oczy, wchodzących pod skórę i USUWAJĄCYCH OBOJĘTNOŚĆ (bo ta jest chyba największym problemem) polecam "Od zwierząt do bogów" wyd. PWN.
    • Ania Piwowarska 26 września 2016, 22:33 #
      Zgadzam się, że nasza obojętność jest jedna z przyczyn tego, że dzieje się bardzo źle - za naszym cichym przyzwoleniem. Dziękuję za ksiażkę - dopisuję do listy :)
      • Ewelina 28 września 2016, 13:30 #
        Ania, nie wytrzymałam i wczoraj kupiłam "Głód". Czytam. Naprawdę...aż wstyd na COKOLWIEK narzekać. To jest straszne, że inni ludzie tak strasznie cierpią. Ciężko w to uwierzyć i potem ciężko z tą myślą żyć. Spirala głodu w Nigerze - straszne... Po prostu straszne
  3. Sylwia 26 września 2016, 20:04 #
    Ania, bardzo się cieszę, że udostępniłaś ten wpis. Mogę powiedzieć, że te tematy krążyły gdzieś naokoło mnie, ale Twój wpis sprowadził moją uwagę do parteru. Nie czytałam żadnej z książek, o których piszesz. Po Głód sięgnę na pewno, choć się boję. A czytam właśnie "To zmienia wszystko" Naomi Klein, o zmianach klimatu, który przegrywa w walce z kapitalizmem. Wcześniej czytałam "Historię pszczół". To także ważne dla mnie tematy. I jak pisze Naomi na wstępie za Viktorem Hugo: "Jaka to szkoda, że przyroda mówi, a ludzkość nie słucha". Równie dobrze można powiedzieć: jaka szkoda, że choć ludzie mówią, ludzkość nie słucha. Każdy z nas codziennie - ma wybór.
    • Ania Piwowarska 26 września 2016, 22:36 #
      Na szczęście coraz więcej osób mówi i słucha. Myślę, że ważne jest aby każdy z nas czuł się odpowiedzialny za swoje wybory i miał świadomość ich konsekwencji.
  4. Ola 26 września 2016, 20:50 #
    Dziękuję za ten wpis... Od kiedy jestem matką, coraz częściej myślę, że nie chcę, by mój syn żył w takim świecie. A przecież rozwarstwienie społeczne tylko rośnie... Dla mnie mocno dręczącym tematem są też śmieci, wszechobecny plastik i ogólnie niszczenie środowiska. W kwestii mody etycznej polecam na YT kanał My Green Closet - otworzył mi oczy na parę spraw.
    • Ania Piwowarska 26 września 2016, 22:46 #
      Dziękuję za polecenie :) Śmieci to jest moja epopeja teraz - w Europie one jakoś znikaja a tutaj piętrza sie i wychodza z każdego konta.
  5. Karolina Kary B 27 września 2016, 18:14 #
    To bardzo trudne tematy, na które często nie ma jednoznacznej odpowiedzi i nie ma prostych rozwiązań. Na świecie jest cała masa niesprawiedliwości, a my mam wrażenie wpadliśmy w pułapkę konsumpcjonalizmu i zupełnie wypieramy ze świadomości fakt, że tak naprawdę jesteśmy szczęściarzami. Mamy co jeść, mamy dach nad głową, mamy zaspokojone podstawowe potrzeby. I ciągle chcemy wiecej i więcej...
    • Ania Piwowarska 5 października 2016, 14:11 #
      I to więcej wcale na koniec nie powoduje, że czujemy się lepiej :)
  6. Magda 4 października 2016, 15:35 #
    Zgadzam się, książka, a raczej zawarta w niej wiedza, jest bardzo niekomfortowa. Chce się zapomnieć i żyć dalej w swojej bańce :-( Ale próbuję tego nie robić. I staram się, żeby moje dzieci wiedziały... i widziały więcej niż czubki własnych, utkwionych w wypasionych tabletach, nosów.
    • Ania Piwowarska 4 października 2016, 22:46 #
      Przekazywanie tej wiedzy dzieciom to podwójna trudność. Chwała Ci za to :)
  7. Magda Bębenek 22 listopada 2016, 13:04 #
    Wow, dziękuję Aniu za uwzględnienie mnie na tej liście! Do listy książek, które TRZEBA przeczytać (i które nie ściągają do parteru swoim ciężarem, a otwierają serce ilością empatii, miłości, mądrości i zrozumienia, które z nich płyną) są pozycje napisane przez Joanna Macy (to o niej wspominałam na kręgu w Krakowie). Właśnie czytam "Coming back to life" i zaczynam śnić o wszystkich kręgach, spotkaniach i warsztatach, które będę chciała w przyszłym roku przeprowadzić w Polsce (mam już nawet zaproszenie do poprowadzenia ich w Bawarii!). "Pass it on" z kolei to 5 krótkich historii, ale takich historii, że wyłam z bólu, miłości, radości i wdzięczności. Joanna tych książek napisała wiele, na pewno wszystkie mega :) I, co dla mnie obecnie najważniejsze, bo nie daję już rady więcej rozszarpywać sobie tym wszystkim duszy, Joanna stworzyła metodologię, która pozwala z tym wszystkim pracować. Wspólnie to przeżywać, a potem pracować ku innemu światu. Bardzo bardzo bardzo polecam!
  8. Basia 24 lipca 2017, 00:22 #
    Tak. Bardzo przygnębiający temat, jednak gdzieś z tyłu głowy cieszę się. Nie zawsze mam siłę czytać takie artykuły bo wiem, że trudno żyć z tą wiedzą i chęć ucieczki jest ogromna. Jednak dzięki takim publikacjom rośnie nadzieja, że stopniowo się ogarniemy. Z każdym wyborem jako konsumenci decydujemy. Trzeba sobie to przypominać co chwilę. Tak łatwo zapomnieć. 💚

Co o tym myślisz? Zostaw swój komentarz: