Chciałam podzielić się z Wami pewnym wyznaniem:
Podoba mi się nowa piosenka Masłowskiej – a raczej Mister D. Chodzi o singiel „Chleb”, który promuje płytę „Społeczeństwo jest niemiłe”. Jeśli jeszcze jej nie znacie – możecie posłuchać i zobaczyć tutaj:
Podoba mi się tak, jak podobają mi się artystyczne projekty od czapy, które mnie bawią i poruszają. Tak jak podoba mi się niedoskonałość, która nie udaje, że jest doskonała.
Podoba mi się, że Masłowska nagrała ten singiel, chociaż nie umie śpiewać (i absolutnie nie udaje, że umie). I ma fatalną dykcję (i zupełnie nie starała się jej poprawiać). Uważam, że jest to urocze i jest to jeden z powodów, dla których podoba mi się jeszcze bardziej.
Nie słuchałam tej piosenki jako przeboju z radia. Nie porównuję do piosenkarek, które cenię za teksty ORAZ talenty wokalne. Jak Nosowską, jak Marię Peszek, jak Julię Marcell i Kari Amiriam, jak PJ Harvey.
Zazdroszczę Masłowskiej odwagi i luzu, który wiąże się z pokazaniem publicznie czegoś, co ja odbieram jako próbę i radosny eksperyment.
W warstwie tekstowej – w całej tej historii – poza zabawą językiem i stylizacją – jest jeszcze coś niepokojącego. Jakaś rysa. Jakieś tąpnięcie na gładkiej powierzchni świata, który w pierwszej zwrotce wydawał się „łatwoklasyfikowalny” ze znakiem minus – a w ostatniej obraca się do góry nogami.
Tak to odbieram i mnie to bierze.
Nie jestem obiektywna. Nie czuję takiej potrzeby. Lubię i cenię Masłowską – pisarkę, za to, co zrobiła z językiem. Oraz za to, że kilka razy czytając jej teksty miałam to ukłucie zazdrości, które jest dla mnie wskazówką – że ja też bym tak chciała – wymyślić takie zdanie albo je tak wykoślawić.
Rozumiem tych, którzy Masłowskiej nie lubią – bo pisze o niczym, bo to jest bełkot, bo nie ma treści. Ja dostrzegam treść we wszystkich jej powieściach, ale w mojej wizji literatury mogłoby jej również nie być – bo język i klimat opowieści ma dla mnie wartość samą w sobie i w moich oczach „robi literaturę”.
Jeśli się Masłowskiej nie lubi – to wtedy oczywiście „Chleb” raczej nie będzie się podobać. I jest to spójne i nawet jakoś logiczne. Oczywiście – ktoś może też lubić „Wojnę” i „Pawia” – a jednocześnie uznać, że w tym akurat wcieleniu ta pani mu się nie podoba.
Jednak argument, że co to w ogóle za wymysły i że powinna zająć się pisaniem – skoro już jest pisarką – uważam za absurdalny i abstrakcyjny. Każdy ma prawo zajmować się, czym chce i włazić na wszystkie ścieżki, które mu się żywnie podobają. I błądzić.
A teraz chciałam się podzielić refleksją o autentyczności.
Jeszcze bardziej absurdalne niż zarzut z gatunku pisarze do piór, a przy tym naciągane i zwyczajnie krzywdzące wydało mi się porównanie „Chleba” Masłowskiej do „Rolowania” Nataszy Urbańskiej.
Że i tutaj i tutaj mamy do czynienia z podobnym chłamem – ale przed Masłowską biją pokłony, a Nataszę cały internet bezlitośnie zmieszał z błotem.
I że mianowicie na nasz odbiór dzieła osoba artysty wpływa mocno.
Z taką interpretacją spotkałam się z tutaj:
Po pierwsze nie widzę aż tylu pokłonów w kierunku Masłowskiej – większość opinii, z jakimi się zetknęłam była raczej na nie albo zmieszana z dużą dawką wątpliwości.
Po drugie – mam swoją prywatną teorię dotyczącą tego, co spotkało Nataszę. I wiąże się ona właśnie z naszą potrzebą oraz tęsknotą za autentycznością.
Jestem przekonana, że każdy z nas jak tu siedzimy, ma pewien wewnętrzny radar, który pozwala wyczuwać fałsz. Często zagłuszany, ale cały czas działający w tle. Można go również nazywać intuicją.
Moja pierwsza reakcja na teledysk oraz piosenkę Nataszy była mniej więcej taka:
– Ale to jest tak na serio, czy to jest pastisz? Czy ona tak dla żartu z tej ponglish nowomowy? Czy jednak na poważnie i po prostu? Czy to jest przerysowane? Czy to jest jakaś kpina? Szukałam jakiegoś mrugnięcia okiem, jakiegoś śladu, że ona wie, co robi i po co. Nie znalazłam. Skończyłam zdziwiona i skołowana. Kompletnie nie zrozumiałam intencji. Natomiast bardzo mocno odczułam fałsz. Czemu to miało służyć w ogóle? Doszłam do wniosku, że niczemu – ot, taki tani chwyt – nie wyszło z jednym wizerunkiem – to wypróbujmy inny.
Nie znaczy to jednak, że mam ochotę dołączyć do publicznego linczu i szykanów na temat Nataszy, które z łatwością znajdziecie – w internecie. Nie podoba mi się – nie przemawia do mnie – nie kupuję tego. I tyle.
U Masłowskiej nie czuję fałszu – czuję radość odnajdywanie się w czymś nowym i próbowania. Czuję odwagę i przekorę. Czuję niedoskonałość, która mnie rozczula. Czuję tekst, który wzbudza we mnie niepokój – opakowany w inną niż dotąd formę, która jest (uwaga!) muzyczna.
Dla mnie najważniejszą różnicą i odpowiedzią na pytanie dlaczego to aby internet zachwyca się Masłowską (o ile się zachwyca – bo nie widzę tego na razie), wylewając wiadro pomyj na Urbańską i czy nie chodzi li tylko o nazwisko – jest właśnie różnica w autentyczności.
Wypatruję jej pilnie i witam zawsze z ogromną radością.
A może masz ochotę o tym porozmawiać?