Na zdjęciu: Notatnik Autentyczny Made by Angie.
Ten wpis jest trochę o priorytetach.
Chociaż priorytety to ostatni temat, o którym spodziewałabym się pisać w NOTATKACH O PISANIU.
Przyjęłam go z zewnątrz, bo chciałam wziąć udział w kwietniowym Karnawale Blogowym Kobiet (i to właśnie ze względu na moje priorytety – bo jedym z nich jest większa regularność w pisaniu bloga).
A również z powodu niespodzianki, o której napiszę później.
A zatem zacznijmy od priorytetów.
Moje „odkrycie” ostatnich miesięcy, a zarazem gorzka pigułka o ładunku atomowym, którą raz po raz serwuje mi (na moje życzenie) Pani Swojego Czasu brzmi: nie ma takiej możliwości kosmicznej, żeby zrobić wszystko.
Żeby więc zrobić to, co dla mnie najważniejsze – muszę czegoś nie zrobić – coś odpuścić, coś wykonać po łebkach, a jeszcze coś przekazać innej osobie.
Tego wszystkiego uczę się od Oli Budzyńskiej – Pani Swojego Czasu – z wypiekami na twarzy i nieustannie. Czytając jej bloga zaczęłam nieco inaczej myśleć o czasie i nieco lepiej sobie z nim radzić.
W realizowaniu na co dzień tego, co dla mnie najważniejsze pomaga mi lista priorytetów.
Ale też bardzo pomaga mi druga lista – o której rzadko się mówi. Bo jest trochę bolesna i nie całkiem wygodna.
Przynajmniej dla mnie.
O tym, czego nie robię.
Na liście rzeczy, których nie robię, znajdują się takie aktywności jak:
oglądanie telewizji i śledzenie newsów wszelakich (od tych z życia gwiazd, po te z pierwszych stron gazet).
Wprawdzie nigdy chyba nie należałam do tych, którzy „zawsze muszą wiedzieć, co się dzieje”. Ale całkowite wylogowanie się z tego zajęło mi kilka dobrych lat.
Ekstremalnie ważne rzeczy docierają do mnie i tak. Ekstremalnie ważnych rzeczy zdarza się kilka w ciągu roku.
Ufam, że zawsze będą do mnie docierać w jakiś sposób.
Kiedy coś takiego się wydarza – staram się dowiedzieć więcej – choć i tak mam świadomość, że dowiedzieć się newsa a zgłębić podłoże problemu i zrozumieć go – to dwie różne rzeczy.
Na co dzień jednak odczuwam coraz mniejszą potrzebę dowiadywania się newsów, o których 3 dni później nikt już nie pamięta.
„A kto to jest?”
To pytanie, które zdarza mi się zadawać w rozmowach towarzyskich, kiedy te zbaczają na sfery tego świata, których śledzenie uważam za stratę mojego czasu.
Odpowiedź dotyczy najczęściej nowej gwiazdy serialu; osoby, która zasłynęła jakąś wpadką w telewizyjnym show albo też dla odmiany wygrała go; kogoś kto przespał się z kimś kogo też nie znam.
A kiedy już usłyszę tę odpowiedź, to często uświadamiam sobie: W sumie to wcale nie chciałam tego wiedzieć.
Kiedyś strach przed zadaniem tego pytania i obawa, że znajdę się poza tematem dyskusji (czyli poza jakimś rodzajem wspólnoty – wiedzy i doświadczeń) pchały mnie do tego, żeby jakoś to wszystko śledzić, po łebkach chociaż – mimo, że nigdy specjalnie mnie to nie interesowało.
Dzisiaj wiem, że nie muszę tworzyć wspólnoty ze wszystkimi.
Bo z drugiej strony – niewiele osób zna nazwiska, nie mówiąc już o twórczości, moich ulubionych pisarzy i poetów. I ja też mogłabym ich nie znać, gdybym któregoś razu nie zdecydowała, że zamiast śledzić Plotka, czy innego Kundelka – wolę czytać to, co mnie interesuje, zachwyca i przyciąga.
Bolesna lista rzeczy do niezrobienia
Rzeczy, których nie robię, bo mnie nie interesują – to nie są rzeczy, które umieszczam na mojej liście rzeczy do niezrobienia. O nie.
Byłoby to z pewnością bardzo wygodne, wpisać na moją TO DON’T LIST, że od dzisiaj nie oglądam telewizji, nie czytam plotkarskich portali, nie wertuję codziennych dzienników – bo są to rzeczy, z których łatwo jest mi zrezygnować. Przecież i tak ich nie robię.
Na mojej liście rzeczy do niezrobienia znajdują się sprawy znacznie bardziej bolesne niż telewizja.
Są tam rzeczy, które bardzo chciałabym robić – ale w danym momencie nie mogę sobie na to pozwolić – ze względów czasowych, życiowych, finansowych.
Tak się składa, że ilekroć robię sobie listę postanowień noworocznych albo pomysłów do zrealizowania – powinnam od razu, z automatu i brzytwą Okhama wyciąć połowę rzeczy i przerzucić je na tę drugą listę.
Na tej liście są bowiem rzeczy do zrealizowania – ale jeszcze nie w tym roku, jeszcze nie w tym 5-leciu, a być może – nie w tym życiu.
Są to rzeczy, które są dla mnie ważne, ale nie priorytetowe. Ich realizacja dałaby mi radość, ale robię już inne rzeczy – dające mi większą radość. Muszę więc wybierać. Mimo, że w mojej naturze leży, że chciałabym zrobić wszystko. I najlepiej – od razu.
Czy nie mówiłam, że to jest bolesna lista?
Bo czy można się tak łatwo i tak do końca pogodzić z myślą, że nie przeczytam w moim życiu wszystkich książek, które by mnie potencjalnie interesowały, o których słyszałam, że warto je przeczytać i które chcę przeczytać (jeśli w danym momencie przed chcę nie pojawia się znaczek BARDZO).
To samo dotyczy filmów, miejsc na ziemi, które chciałabym zobaczyć, ludzi, z którymi chcę spędzać czas.
Gdyby jeszcze mogło być tak, że mając listę priorytetów i listę rzeczy do niezrobienia – mogę przerzucać po kolei – po jednej rzeczy. Dajmy na to, wykonałam jakieś priorytetowe zadanie – więc sięgam do mojej listy oczekujących i biorę pierwsze zadanie z brzegu – by umieścić je na liście priorytetów. A potem je sobie realizuję.
Niestety, nie ma tak lekko.
Bo lista rzeczy, które chcę zrobić, ale na ten moment nie mogę im nadać statusu Priorytet i wpuścić w moje życie bez kolejki – rośnie cały, ale to naprawdę cały czas.
I do tego – rośnie razem ze mną.
A ja cały czas się zmieniam i to, co prawie prawie już było na liście priorytetów – jednym życiowym zwrotem ląduje w czeluściach – na samym dnie bolesnej listy.
A w mojej głowie ląduje myśl, że może już nigdy nie zrealizuję tej rzeczy.
Jak sobie z tym radzę?
W moim przypadku odpowiedzią (i ulgą) na to wszystko – na ten nadmiar wrażeń, które chciałabym wchłonąć i nadmiar ambicji, które chciałabym zaspokoić – jest MINIMALIZM.
Traktuję go jako filozofię codzienną, pewien koncept myślenia o rzeczywistości, pewien filtr, który mi pomaga (tak samo jak priorytety).
Kiedyś na pewno (no właśnie) napiszę o tym osobny wpis.
Na razie polecam bardzo książkę, która pokazała mi, że minimalizm może być odpowiedzią (albo szeregiem pomocnych pytań) również dla mnie, bo nie ogranicza się (jak dotąd uważałam) jedynie do liczenia ciuchów w szafie i ilości przyborów w kuchennej szufladzie.
„Minimalizm po polsku, czyli jak uczynić życie prostszym” autorstwa Anny Mularczyk-Meyer.
To, co najbardziej mnie przyciąga do tego sposobu filtrowania rzeczywistości, sprowadza się do jednej myśli:
Wybierając świadomie, to czemu chcę poświęcać mój czas oraz energię i decydując się robić mniej, mogę bardziej się cieszyć tym, co robię i być w tym głębiej. Mając w moim życiu trochę przestrzeni – na swobodne myśli, niespodziewane spotkania i natchnienia oraz na to, by być obecną, dostrzegać drobne radości i małe przejawy piękna – mogę mocniej czuć życie.
A jak jest u ciebie?
Czego nie robisz w swoim życiu (i nie jest ci z tego powodu przykro)?
Co znajduje się na twojej liście rzeczy do niezrobienia?
Jak radzisz sobie ze świadomością, że nie da się zrobić wszystkiego?
—————————————————————————-
Mój wpis bierze udział w Karnawale Blogowym Kobiet. Tematem tej edycji są Priorytety w życiu. Temat ten zaproponowała Justyna z Bridgehead PR.
A już za kilka dni rozpocznie się maj – mój ulubiony miesiąc w roku.
I nowa edycja Karnawału – pod moją opieką!!!
Tematem przewodnim majowego Karnawału Blogowego Kobiet będzie: Co pomaga mi w pisaniu?
Jeśli tylko masz ochotę podzielić się swoimi refleksaji na ten temat i swoimi sposobami na pisanie – dołącz do Karnawału. Tutaj znajdziesz wszystkie potrzebne informacje: