Zapisałam się kiedyś na newsletter, który nieustannie wpędza mnie w poczucie winy.
To Brain Pickings Weekly.
Jego autorka albo kuratorka – Maria Popova – co tydzień zasypuje mnie ładunkiem słów i inspiracji, których nie jestem w stanie udźwignąć, przerobić ani tym bardziej przeżyć.
Najczęściej otwieram z rozmachu i szybko uciekam. Gdzie tylko pieprz rośnie. A nawet w pokrzywy.
Maria Popova nazywa te swoje cotygodniowe zestawienia „Weekly Digest”.
Gdybym jednak miała całą tę porcję strawić co tydzień w podanej przez nią formule – bardzo ciekawej ale też bardzo obszernej – zapchałabym się po brzegi.
Nie miałabym już miejsca na nic więcej. Czytałabym tylko to, co mi podsuwa na talerzu – gotowe do strawienia.
I grzęzłabym do tego w poczuciu winy, że za mało, nie dość uważnie i nie wystarczająco głęboko.
Uciekałam już przed Marią i jej Dostojewskim. Uciekałam przed Marią i jej Kafką.
Przed Marią i Camusem nawet nie uciekałam – udałam, że w ogóle nie było ich w mojej skrzynce.
Ale tym razem zobaczyłam w tytule nazwisko Szymborska.
I nie uciekłam.
Przeczytałam fragment o „Lekturach nadobowiązkowych” – niedawno przetłumaczonych na język angielski i wydanych jako „Unnecessary readings”.
Książka stała się dla Marii Popovej pretekstem do zaprezentowania fragmentu twórczości polskiej poetki.
A dla mnie jest ważnym przypomnieniem od świata.
Czytałam „Lektury nadobowiązkowe” jeszcze w liceum. Czytając na przemian popadałam w zachwyt (jak ona to napisała) i w rozpacz (jak ja tak nie umiem i być może nigdy się nie nauczę).
Nie były to recenzje książek – raczej felietony i eseje. Książki stanowiły pretekst do pobocznych rozważań, zabaw umysłowych i skojarzeń. Czasem bardzo lekkich, a czasem przerażających w swoim erudycyjnym wyrafinowaniu.
Lektury doprowadzały mnie do rozpaczy jeszcze jednym faktem – były tam opisane książki absolutnie zbędne, błahe, spoza kanonu.
A przecież większość tego kanonu była wtedy jeszcze przede mną (Jak ja to przeczytam? Jak ja to przetworzę?, „Jak ja to ustawię, gdzie ja to położę?” – jak w wierszu Szymborskiej „Urodziny”, który nazywam wierszem na nadmiar świata)
Zresztą, dlaczego nie zacytować go w całości :)
Tyle naraz świata ze wszystkich stron świata:
moreny, mureny i morza, i zorze,
i ogień, i ogon, i orzeł, i orzech –
jak ja to ustawię, gdzie ja to położę?
Te chaszcze i paszcze, i leszcze, i deszcze,
bodziszki, modliszki – gdzie ja to pomieszczę?
Motyle, goryle, beryle i trele –
dziękuję, to chyba o wiele za wiele,
Do dzbanka jakiego tam łopian i łopot,
i łubin, i popłoch, i przepych, i kłopot?
Gdzie zabrać kolibra, gdzie ukryć to srebro,
co zrobić na serio z tym żubrem i zebrą?
Już taki dwutlenek rzecz ważna i droga,
a tu ośmiornica i jeszcze stonoga!
Domyślam się ceny, choć cena z gwiazd zdarta –
dziękuję, doprawdy nie czuję się warta.
Nie szkoda to dla mnie zachodu i słońca?
Jak ma się w to bawić osoba żyjąca?
Na chwilę tu jestem i tylko na chwilę:
co dalsze, przeoczę, a resztę pomylę.
Nie zdążę wszystkiego odróżnić od próżni.
Pogubię te bratki w pośpiechu podróżnym.
Już choćby najmniejszy – szalony wydatek:
fatyga łodygi i listek, i płatek
raz jeden w przestrzeni, od nigdy, na oślep,
wzgardliwie dokładny i kruchy wyniośle.Wisława Szymborska, „Urodziny”
Większość kanonu była wtedy przede mną.
Tkwiła jak wyrzut sumienia w zeszycie, w którym zapisywałam książki, które koniecznie muszę przeczytać, które powinnam przeczytać i które chcę przeczytać.
Listy piętrzyły się w recenzjach z tzw. magazynów opinii, w zestawieniach książek życia, książek na koniec wieku i książek stulecia, a także w szkolnych spisach lektur dodatkowych (które, wiadomo, kusiły mnie dużo bardziej niż te obowiązkowe).
I oto dzisiaj – po bez mała dwudziestu latach od pierwszej lektury „Lektur” – wszystko wróciło.
Wróciły do mnie tamte myśli i tamte lęki.
Być może nigdy nie napiszę niczego na miarę tych felietonów i esejów (nie mówiąc nawet o wierszach Noblistki).
I być może – nie wiadomo, co smutniejsze – nigdy nie przeczytam całego kanonu, nawet tamtego, który kiedyś zapisałam w moim zeszycie.
A przecież moja lista rośnie cały czas. A przecież książek, które chcę przeczytać cały czas przybywa.
Wiecie co się zmieniło?
Po pierwsze postanowiłam nie czekać z pisaniem, aż przeczytam wszystko to, co muszę, chcę i powinnam (bo nie wystarczyłoby mi i tysiąc lat życia).
Po drugie – nie mam już wyrzutów sumienia, kiedy czytam po raz drugi coś, co sprawiło mi przyjemność.
Co więcej, uważam nawet, że wtedy uczę się najwięcej.
Ale nie tylko o naukę chodzi.
Chodzi też o radość czytania rzeczy zbędnych, niepoważnych, błahych.
Tę, którą zaszczepiła we mnie Szymborska i jej „Lektury nadobowiązkowe”. Dlatego bez najmniejszych wyrzutów sumienia sięgnę do tej książki po raz kolejny i przypomnę sobie ulubione kawałki.
Dziękuję Ci Mario Popova.
Twój newsletter tym razem faktycznie „złapał mnie za mózg” – mimo że przeczytałam z niego tylko kawałek.
A w przyszłym tygodniu – kiedy w mojej skrzynce znów pojawi się zestawienie „Brain Pickings” – otworzę je albo i nie.
I niezależnie od tego, co zrobię, nie będę mieć z tego powodu wyrzutów sumienia.
PS 1: Oczywiście polecam newsletter Brain Picking Weekly tym z Was, którzy i które umieją „nie czytać”. Umieją wybierać i olewać.
Dla innych grzebaczy – może to być ciężkie wyzwanie. Ale kto powiedział, że mamy unikać wyzwań?
Pod tym linkiem zobaczysz mały wycinek – poświęcony Szymborskiej.
PS 2: Znacie „Szufladę Szymborskiej”?
To wystawa poświęcona poetce i jej szpargałom – mieści się w Kamienicy Szołayskich w Krakowie – przy Placu Szczepańskim.
Zdjęcie pochodzi z wystawy. Ale polecam ją w całości i na wyrywki.
A już szczególnie zbieraczom różnej maści:
Zbieracz, pokąd sięga pamięcią, zawsze coś zbierał, chociaż niekoniecznie to, co zbiera teraz albo będzie zbierać w przyszłości.
Jest tam również regał z książkami, wśród których można się doszukać kilku lektur z tych „nadobowiązkowych”.