Zacznę od wyznania: jestem perfekcjonistką.
Był czas, kiedy perfekcjonizm był dla mnie powodem do dumy.
Obecnie czuję, że ta cecha bardziej mi przeszkadza niż pomaga.
I staram się hamować mój perfekcjonizm (czasem łagodnie i z czułością, czasem ze stanowczością – łapiąc się za rękę).
Przez lata perfekcjonizm sprawiał, że bałam się próbować nowych rzeczy, bo jeśli coś by mi się spodobało, od razu musiałabym tę umiejętność rozwijać i doprowadzić do perfekcji.
A gdyby tak się nie stało – natychmiast musiałabym ją porzucić.
A gdzie radość, zabawa, błądzenie na oślep, próbowanie?
Nadal boję się nowych rzeczy. Ale coraz częściej pozwalam sobie na zabawę. I na niedoskonałość tego, co robię.
Jest to bardzo wyzwalające uczucie.
Być może wyobrażacie sobie, że jako perfekcjonistka mam zawsze idealny porządek – w domu, w komputerze, w szafie.
W rozwiązaniu testu Enneagram, który pokazał mi niezbite 1 (oczywiście), przeczytałam:
„Jeśli nie możesz czegoś zrobić idealnie, nie warto robić tego w ogóle.”
Prawie odebrało mi mowę. Tak, to właśnie była moja strategia.
Wszystko, albo nic.
Nie uważałam mojego bałaganiarstwa i rozpaczliwych zrywów, mających doprowadzić do porządku „wszystkiego i wszędzie” za objaw perfekcjonizmu.
Tak samo, jak nie traktowałam jako objawu perfekcjonizmu – strachu przed nowym i nieznanym.
Tak naprawdę perfekcjonizm zaczął mi przeszkadzać dopiero, gdy odkryłam, że odbiera mi radość życia i radość pisania.
Jak radzę sobie z perfekcjonizmem?
Moja strategia ograniczania perfekcjonizmu, to godzenie się na niedoskonałość.
Dzięki niej czasami udaje mi się zaprowadzić wystarczający porządek w mieszkaniu i mieć jako taki porządek w dokumentach czy ubraniach. I czuć z tego powodu radość i dumę.
Dzięki powściąganiu perfekcjonizmu udaje mi się również pisać.
Nigdy nie ukończyłabym mojego bio, gdybym nie powiedziała sobie, że nie jest to ostatnie bio, jakie napiszę w życiu.
Nigdy nie napisałabym książki, ani też żadnej Notatki o pisaniu, gdybym nie pogodziła się z tym, że nie będą one doskonałe. I gdybym nie wyznaczyła sobie na nie deadline’u.
Uważam, że wystarczająco dobry, żywy tekst działa dużo lepiej niż perfekcyjny i martwy.
To tak jak z tłumaczeniem, jak z wierszem, jak z opowiadaniem – nie kończy się ich nigdy. W którymś momencie się je po prostu porzuca – bo zawsze da się jeszcze lepiej, jeszcze inaczej, jeszcze bardziej perfekcyjnie. Ale perfekcjonizm często ma to do siebie, że zabija radość i zabija życie.
Pomaga mi pisanie „z miejsca lekkości” albo „na brudno”.
Przekonuję się, że najfajniejsze rzeczy biorą się u mnie z lekkości.
Że jak się tak utrudzę i „upiszę” (w perfekcjonistycznym umęczeniu) to efekt jest dobry albo ok – dostaję tekst na poziomie. Ale to COŚ, te przebłyski pojawiają się wtedy, kiedy pisze mi się lekko, kiedy nie myślę za dużo i nie dopuszczam do głosu Cenzora – Pana Wielkiego Krytyka.
Nie zrozumcie mnie źle – nie namawiam do publikowania tekstów bez ich czytania i bez edycji. Namawiam, by nie pozwolić na to, aby tropienie błędów i strach przed ich ewentualnym popełnieniem, blokowały nas przed pisaniem w ogóle.
Namawiam, by podczas pisania pozwolić sobie na płynięcie z tekstem, przeskakiwanie z tematu na temat. Nawet nagłe urywanie w pół słowa. Szczególnie, kiedy coś ciśnie się pod palce i domaga zapisania.
Aby pisanie tekstu było przyjemne i wyzwalające, warto oddzielić moment pisania od edycji i pracy nad tekstem.
Te są potrzebne i w ich wyniku nasze teksty zyskują – ale tylko wtedy, gdy są już napisane. Gdy wiemy już, co chcemy przekazać. Gdy mamy już nad czym pracować.
Wiele blokad pisarskich bierze się z tego, że chcemy by tekst był doskonały w pierwszym szkicu i od pierwszego zdania. Nie pozwalamy sobie spróbować. Nie pozwalamy sobie napisać go na brudno. Zacząć od końca albo w dowolnym miejscu. Zamiast tego wpatrujemy się w pustą kartkę papieru, czekając aż pierwsze genialne zdanie dosłownie spłynie na nas i pociągnie kolejne.
Albo w obawie przed beznadzieją pustej kartki nie piszemy wcale.
Perfekcjonizm a tworzenie.
Bardzo są mi bliskie rozważania o perfekcjonizmie, które Julia Cameron zawarła w „Drodze Artysty”:
Perfekcjonizm nie jest dążeniem do tego, co najlepsze. Jest pogonią za tym, co w nas najgorsze, za tą częścią naszej duszy, która twierdzi, że nigdy nie będziemy wystarczająco dobrzy – że powinniśmy zacząć od nowa.
Perfekcjonizm nie ma nic wspólnego z troską o jakość. Nie ma nic wspólnego z poprawkami. Nie ma nic wspólnego ze standardami. Perfekcjonizm to odmowa ruszenia naprzód.
Dla perfekcjonisty nie istnieją brudnopisy, szkice robocze, rozgrzewka. Każda wersja ma być ostateczna, doskonała, wyryta w kamieniu. W połowie projektu perfekcjonista postanawia przeczytać wszystko jeszcze raz, „ogarnąć”, zobaczyć, dokąd zmierza. Dokąd? Donikąd i to bardzo szybko.
„Obraz nigdy nie jest ukończony. On po prostu zatrzymuje się w interesującym miejscu” – powiedział Paul Gardner. Książka nigdy nie jest ukończona, ale w pewnym momencie przestajesz ją pisać i bierzesz się za następną. Film nigdy nie jest idealnie zmontowany, ale w pewnym momencie odpuszczasz i uznajesz go za gotowy. W twórczości to normalne – kiedyś trzeba odpuścić. Zawsze robimy, co w naszej mocy, przy takim świetle, jakim dysponujemy.
To wiąże się również z cechą, którą Elizabeth Gilbert w „Wielkiej Magii” nazywa „umiejętnością kończenia i wybaczania sobie”. Chodzi o doprowadzania do końca projektu, który w pewnym sensie zwiódł nasze oczekiwania. Bowiem, gdy go rozpoczynaliśmy, mieliśmy w głowie pewien ideał. A tego nasz projekt już nie osiągnie.
To, co chcemy w takim momencie zrobić, kiedy mamy zapędy perfekcjonistyczne: schować nieidealny projekt do szuflady, tak aby przypadkiem nikt go nie zobaczył i zacząć wszystko od nowa. W pakiecie dostaniemy rozgoryczenie i żal do samych siebie.
To, co radzi Elizabeth i co możemy zrobić, jeśli jesteśmy wobec siebie wyrozumiali i łagodni – to mimo wszystko zakończyć taki projekt i wypuścić go w świat.
A potem przejść do nowego projektu. Doskonalić się w trakcie działania. Pisać coraz lepiej.
Mnie w takim wypadku bardzo pomagają deadline’y. I świadomość, że nie mam wyjścia – muszę to skończyć, wysłać, opublikować.
A jak to wygląda u Ciebie?
Czy „znasz się z perfekcjonizmem”? Czy odczuwasz jego wpływ na twoje pisanie, na twoją twórczość i twoją pracę? Jak sobie z nim radzisz?
A może twoje podejście do perfekcjonizmu jest zupełnie inne?
Podziel się tym w komentarzu.
Bardzo jestem ciekawa :)