[zdjęcie z fotobudki Creative Mornings Kraków wykonane przez Lee Bros i Joanna Rytter Fotografia]
Kilka lat temu moje przekonanie na temat kreatywności uległo gwałtownej przemianie.
Dotąd myślałam o niej jako o czymś zewnętrznym, co można zdobyć dla siebie (przechwycić z zewnątrz) – jeśli ma się wystarczająco dużo sprytu. Albo szczęście.
W odpowiednim momencie usłyszałam jednak zdanie, które całkowicie mną wstrząsnęło:
Mogę być kreatywna tylko na tyle, na ile jestem kreatywna.
Wszystko jest we mnie – wszystkie zalążki i pokłady. Mogę czerpać tylko z tego, co jest w środku. A więc moją rolą jest czerpać, ale też użyźniać, tworzyć grunt do tego, żeby moja kreatywność rozprzestrzeniała się i kwitła – podlewać ją, dbać o jej dobrostan, stwarzać jej warunki do rozwoju.
Burze w mózgu.
Kiedy pracowałam w agencjach reklamowych, burze mózgów bardzo mnie stresowały. A dokładniej stresowało mnie oczekiwanie, że każda myśl, jaka pojawi się w mojej głowie i każdy pomysł, o którym mówię głośno – powinny być kreatywne i niebanalne. Oczywiście takie oczekiwanie jest sprzeczne z założeniami burzy mózgów, w której poprzez głupie i zupełnie banalne pomysły dochodzi się czasem do tych wyjątkowych i olśniewających. Można powiedzieć – cóż. Tak to wygląda, gdy czasu na myślenie jest mało (nie mówiąc o zabawie i twórczej atmosferze), a potrzeba coraz to nowych pomysłów – nagląca.
Jeśli miałam czas przed burzą i udało mi się w miarę spokojnie pomyśleć, przynosiłam kilka pomysłów. Jeśli czasu przed nie było – siedziałam jak sparaliżowana, próbując wysiłkiem woli stopić się ze ścianą. To, że niektóre z moich pomysłów doczekały się realizacji, a nawet zdobyły nagrody, jakoś nie zdołało mi wynagrodzić stresu związanego z ciągłą koniecznością generowania pomysłów – na życzenie i na czas.
Teraz najlepsze pomysły przychodzą do mnie same.
Pod prysznicem, na spacerze, przy okazji rozmowy albo czytania (często na zupełnie inny temat) – w momencie relaksu, w stanie przepływu. Gdy w ogóle nie skupiam się na tym, że „muszę coś wymyślić na za godzinę”. Albo w luźnych rozmowach – po prostu się pojawiają.
Mam wobec nich pokorę – narodziły się albo wykiełkowały we mnie, bo zaistniały ku temu odpowiednie warunki. Ale są one również wynikiem mojej łączności ze światem i tym co się unosi w powietrzu. Nie są więc moim wyłącznym wytworem – zasługi nie należą się tylko mnie.
Moją materią jest życie i ja sama. Mogę z tego czerpać pełnymi garściami. Albo trochę. Ile tam sobie chcę.
Mogę czerpać tylko z siebie (ale że jestem połączona ze światem i tym, co wokół krąży – poprzez siebie mogę też czerpać ze świata). Żeby jednak móc czerpać muszę najpierw zadbać o to, co mam w środku, czym się karmię.
Uważność jest ważna.
Staram się być uważna na to, co na mnie działa, co mi się podoba, co dodaje mi energii, chęci do życia i tworzenia (w różnych aspektach). I co mnie wspiera.
Uczę się również, że mogę czerpać również z moich słabości – jeśli poświęcę uwagę, by się im przyjrzeć i z nimi (współ)pracować.
MOJE INSPIRACJE:
DROGA ARTYSTY (i to już chyba na zawsze)
Prawdziwą kopalnią odkryć związanych z twórczością i kreatywnością jest dla mnie książka „Droga Artysty” Julii Cemeron, o której napisałam w notatce: Czy mogę polecić jakąś książkę o copywritingu?
I jak odkrywam ze zdumieniem, ale też wielką radością – odkrycia, których dokonuję w czasie lektury kolejnych rozdziałów często już we mnie są. I były. Znajduję je niespodziewanie, przeglądając moje zapiski sprzed roku, dwóch, trzech – kiedy to jeszcze „Drogi Artysty” nie czytałam. Kilka zdań o kreatywności z tego wpisu pochodzi z moich dawnych notatek, które niedawno odkryłam na nowo.
SŁOWA PEWNEJ PISARKI
Ważnym dla mnie i bardzo inspirującycm (a także pokrzepiającym) źródłem rozważań o kreatywności, jest przemówienie Elisabeth Gilbert, wygłoszone podczas wystąpienia na konferencji TED. Dzieliłam się nim kiedyś na Facebooku, ale to dobre miejsce i czas, by o nim przypomnieć.
Elisabeth Gilbert jest pisarką, autorką książki „Jedz, módl się, kochaj” (na podstawie której powstał film z Julią Roberts). Książki, która w moim odczuciu bardzo dobrze trafiła w swój czas. Książki, która podsumowuje bardzo dużo moich własnych tęsknot – za samorozwojem, spowolnieniem i uproszczeniem życia, rozwojem duchowym, wolnością, zostawieniem wszystkiego za sobą i wyruszeniem w wielką podróż. Myślę, że to z tego powodu stała się bestsellerem – dobrze napisanym i głębszym niż przedstawiona w filmie historia miłosna na Bali, wyginanie na macie w Indiach i objadanie się makaronem w Rzymie.
Jeśli jeszcze nie znasz tego przemówienia – zobacz koniecznie. Mimo, iż oglądałam go już kilka razy – za każdym razem moja uwaga koncentruje się na innym wątku. I za każdym razem coś dla siebie zabieram. Coś, co aktualnie jest mi potrzebne (i tym razem jest to: „Ole! Twórz mimo wszystko”).
Moim marzeniem jest, by te słowa dotarły do każdej osoby, która zmaga się ze swoją kreatywnością, doświadcza twórczej niemocy i blokad albo też wcale nie wierzy we własną kreatywność.
A teraz pytanie do ciebie:
(i patrzę ci przy tym głęboko w oczy)
Jakie są twoje przekonania na temat kreatywności? Czy czujesz się osobą kreatywną? Czy jest coś, co przeszkadza ci się tak czuć?
I w jaki sposób korzystasz na co dzień ze swojej twórczej energii?
A może masz swoje własne inspiracje dotyczące kreatywności, którymi chcesz się podzielić?