Autentyczne pisanie
Autentyczne pisanie
Autentyczne pisanie

Jak omijać pułapki tworzenia?

25 września 2015
Ania Piwowarska

Elizabeth Gilbert w rozmowie z Marie Forleo – źródło zdjęcia

Jak odczytałam pewną wiadomość

W sierpniu na amerykańskim rynku ukazała się książka Elizabeth Gilbert „Big Magic. Creative Living Beyond Fear”. Elizabeth jest pisarką znaną z bestsellerowej powieści „Jedz, módl się, kochaj” (a pewnie jeszcze lepiej z jej filmowej adaptacji z Julią Roberts). Na temat twórczości wypowiadała się już wcześniej, chociażby w słynnym Ted Talku, o którym wspominałam we wpisie Co z tą kreatywnością?.

Rzadko udaje mi się śledzić na bieżąco premiery książek za oceanem – nawet jeśli temat i autor żywo mnie interesują. O tej książce dowiedziałam się jednak z własnej skrzynki mailowej. I to niedługo po premierze.

A dowiedziałam się od Marie Forleo – założycielki Marie TV, B-School i jednej z tych kreatywnych kobiet zza oceanu, których poczynania obserwuję z uwagą od kilku lat. Subskrybuję newsletter Marie – ale nie oglądam każdego odcinka. Właściwie to od dobrych paru miesięcy nie widziałam żadnego. Ale newsletter o rozmowie Marie z Elizabeth Gilbert na temat twórczego życia, kreatywności, autentyczności, strachu i perfekcjonizmu otworzyłam kilka minut po tym, jak znalazł się w mojej skrzynce. I do tej pory traktuję go jako specjalną wiadomość dla mnie od świata.

Po wysłuchaniu rozmowy Elizabeth i Marie mam przeczucie, że „Big Magic” stanie się dla mnie kolejną po „Drodze Artysty” Julii Cameron (o której pisałam w notatce: Czy mogę polecić jakąś książkę o copywritingu?) książką – oparciem. Oparciem w moich własnych zmaganiach z twórczością. I źródłem inspiracji. Takim, z którego można czerpać przez długi czas – i wciąż znajdować dla siebie coś ożywczego. Tym razem nie mam zamiaru czekać nawet na tłumaczenie.

Ale zanim sięgnę po książkę, już teraz i natychmiast muszę podzielić się kilkoma odkryciami na temat twórczości, które chcę zachować dla siebie z tej rozmowy.

Zobacz ją koniecznie:

Perfekcjonizm i strach

Strach to temat, który wraca do mnie jak bumerang. Pisałam o nim w książce, a ostatnio w czasie rozmowy z Gabrielą Kucą z Kobiecej Siły wyprodukowałam cały elaborat na temat strachu:

Ja najbardziej boję się tych wyzwań, na których najbardziej mi zależy. Bałam się napisać mój pierwszy tekst o sobie (a także kolejne), bałam się założyć własną stronę, pisać bloga, pisać książkę. Boję się warsztatów online nad którymi teraz pracuję. Robiąc jednak każdą z tych rzeczy – mimo strachu – doszłam do takiego etapu, w którym strach nie decyduje o tym, czego się podejmuję i nie warunkuje moich życiowych wyborów. Dostrzegam go, przyjmuję i staram się odczytać wiadomość, jaka za nim stoi – i działam – mimo strachu. A im bardziej coś budzi moje przerażenie, tym bardziej wiem, że jest to rzecz, której w głębi duszy bardzo pragnę dla siebie.

Czy cała ta wiedza powstrzymała mnie przed odczuwaniem strachu w momencie, gdy projekt warsztatów online „Autentyczne bio” był na finiszu? Absolutnie nie! Ale lekcje i platforma zostały przygotowane, warsztaty ogłoszone, nabór się rozpoczął i zakończył, a warsztaty właśnie trwają w najlepsze.

Czy z wypowiedzi Elizabeth dowiedziałam się czegoś nowego, czegoś czego jeszcze nie wiem o strachu?

Po pierwsze, pozwolić mu być i traktować go jako towarzysza (w moim przypadku – nieodłącznego towarzysza podróży), po drugie, nie dawać mu do ręki kierownicy (ale to już z grubsza wiedziałam).

To, co dla mnie osobiście było „momentem acha”, to dostrzeżenie strachu ukrytego pod maską perfekcjonizmu i „wysokich standardów”. Tak wysokich, że nawet nie ma po co tam sięgać. Nawet nie ma po co zaczynać. Bo jeśli coś nie może być zrobione doskonale, w ogóle nie warto się za to brać.

Gilbert nazywa perfekcjonizm strachem w eleganckim przebraniu (w idealnie skrojonym wdzianku i na obcasach). Oraz seryjnym mordercą, który zabija wszystko: radość życia, radość tworzenia, radość próbowania i zabawy. Znam ja go dobrze.

„Moment acha” dotyczył zatem konstatacji, że połowa mojego strachu kryje się w podszeptach tego Eleganckiego Pana Wewnętrznego Krytyka – Perfekcjonisty w Błyszczących Butach, który z prawdziwą przyjemnością wytknie mi wszystkie niedociągnięcia i pokaże wzorce godne naśladowania, których przecież nigdy nie dosięgnę.

Ukończone jest lepsze od doskonałego.

Perfekcjonizm i strach leżą u źródeł wielu niedokończonych projektów.

Bo jak można cokolwiek skończyć, jeśli to nawet w połowie nie dorównuje początkowym wyobrażeniom? Lepiej natychmiast odłożyć to do szuflady. I zacząć coś innego.

Jak mówi Elizabeth, wszyscy zaczynamy nowe projekty z tą samą ekscytacją i wielkimi oczekiwaniami. A po jakimś czasie odkrywamy, że to, co właśnie tworzymy, nie spełnia tych oczekiwań. I nie lubimy siebie za to. Ale prawdziwą sztuką jest wytrwać i dokończyć mimo wszystko.

A w dojściu do tego ostatniego etapu bardziej niż upór i wytrwałość, przydaje się łagodność wobec siebie i umiejętność wybaczania. Wybaczania sobie samej tego, że w pewnym sensie zawiodłam swoje własne oczekiwania. Że nie sprostałam moim wymaganiom.

Mając pełną świadomość tego, że mój projekt nie jest idealny – znaleźć w sobie odwagę i wyrozumiałość wobec siebie, zakończyć go i wypuścić w świat.

Bo projekt zakończony ma ogromną przewagę nad doskonałym, który nadal pozostaje w świecie idei.

A kiedy już mój projekt zostanie zakończony – oddzielić się od niego i pozwolić mu odejść.

I iść dalej – na spotkanie z nowym i nieznanym. Ze strachem sapiącym na tylnym siedzeniu. Z całą świadomością własnej niedoskonałości. I z pokorą, że to czemu w tym momencie oddaję całe moje serce i całą uwagę, może okazać się wielkim sukcesem, ale może też okazać się absolutną porażką.

Łyżka dziegciu w beczce miodu. Każdej.

Wydaje nam się, że kiedy już osiągniemy to, o czym marzymy, znikną wszelkie przeszkody, a świat odtąd zacznie nam rzucać pod nogi płatki róż w ulubionym kolorze.

A tymczasem, przeszkody wcale nie znikają. Pojawiają się nowe. Takie, których nawet nie umiałam sobie wyobrazić. Widzę z bliska tę drugą stronę medalu – mniej błyszczącą. Widzę cień, którego tam nie było, gdy jeszcze trawa była bardziej zielona, a ja stałam po tamtej stronie drogi.

Łyżka dziegciu w beczce miodu. A czasem szklanka dziegciu i tylko łyżka miodu na osłodę. To wszystko, co Elizabeth Gilbert określa jako shit sandwich (to, co przykre, serwowane w pakiecie z tym, co dobre).

Gorzka pigułka, którą trzeba przełknąć.

Jako nieodłączny element tego, co kocham robić i o czym marzyłam.

To, czy chcę ją przełknąć, czy chcę ją przełykać każdego dnia i miesiąca, może być dla mnie bardzo ważną wskazówką. Pozwala mi zatrzymać się i zadać sobie pytanie:

Czy MIMO TEGO nadal chcę to robić? Czy akceptuję również tę gorzką część, która idzie w parze ze słodką?

Czy nadal chcę pisać? Czy nadal chcę grać, śpiewać, malować, tworzyć?

Czy nadal to wybieram? Czy wciąż nadaję temu pierwszeństwo w moim życiu?

I jeśli ta gorzka część nie przysłania mi tej słodkiej, jeśli MIMO TEGO, wciąż chcę to robić i wciąż czuję się we właściwym miejscu – to znak, że jestem na dobrej drodze.

A jeśli czuję, że nie – to nie dla mnie, że to COŚ o czym kiedyś marzyłam, nie jest warte tych wszystkich nerwów, poświęceń, wystawienia na krytykę, kompromisów, łez, wysiłku (tego wszystkiego, co stanowi w danym momencie gorzką pigułkę i co idzie w parze z moim marzeniem) – to dla mnie równie ważna informacja, że NIE WARTO (so not worth it – jak mówi Elizabeth).

Tworzenie może być zabawą.

Mamy w naszej kulturze wizję artysty– cierpiętnika. Artysty, który przeżywa męki twórcze, odczuwa ból tworzenia i ból świata (weltschmerz), cierpi za miliony i składa swoje życie na ołtarzu sztuki.

A może bardziej służyłaby nam wizja artysty – kuglarza? Sztukmistrza, który bawi się swoimi sztuczkami, próbuje, pyta i podważa. Wizja artysty – wewnętrznego dziecka – poszukującego okazji do zabawy i przyjemności. Patrzącego na świat z twórczą ciekawością. Otwartego na wszystko co nowe, nieznane i fascynujące.

Dopuszczanie trochę częściej do głosu tej drugiej wizji artysty w sobie może wyjść nam wszystkim na dobre.

Tworzenie nie musi być męką, paląca koszulą Dejaniry, stosem, na który rzucam samą siebie, kamieniem na szaniec.

Żeby tworzyć nie muszę cierpieć. Nie muszę doprowadzać siebie i wszystkich wokół do obłędu. Nie muszę się poświęcać. Nie muszę brać na siebie ciężaru, który w każdej chwili może mnie złamać.

Mogę próbować, testować, pytać, podważać, wątpić, grać i bawić się procesem tworzenia.

I mam ogromną ochotę właśnie tak robić.

Właśnie tak podchodzić do procesu tworzenia.

I w ten sposób omijać przynajmniej niektóre pułapki twórczości.

——————————————–

A ty? (pytam i patrzę ci głęboko w oczy)

W jakie pułapki tworzenia czasem wpadasz? Jakie wskazówki Elizabeth Gilbert bierzesz dla siebie? Czego twoja twórczość najbardziej potrzebuje w tym momencie?

16 komentarzy

  1. Monika Myszka-Wieczerzak 25 września 2015, 09:09 #
    Aniu, ależ się cieszę, że o tym napisałaś. Ja też z wielką ciekawością obejrzałam w ostatni wtorek ten wywiad. Ciekawe, że dla mnie najważniejsze z niego było jeszcze co innego. Elisabeth mówiła o tym, żeby szczerze zbadać swoje motywacje do tworzenia, pamiętasz? Powiedziała, że pomaganie innym, np. poprzez pisanie, to jest sprawa drugorzędna. Najważniejsze, żeby tworzyć z pasją, z radością, dla własnej przyjemności, z ogromnego pragnienia tworzenia - tak po prostu. To było dla mnie dużym oświeceniem, bo pisząc dla ludzi, pracując nad swoją marką, tworząc biznes, mamy też tę wskazówkę, by pytać odbiorców/czytelników/klientów o to, czego chcą, żeby im służyć jak najlepiej. Rada Elizabeth wydaje mi się cenną przeciwwagą. Trzeba słuchać swojego wewnętrznego artysty, iść za jego wezwaniem, a pomaganie innym to efekt wtórny. Co Ty o tym sądzisz, jako specjalistka od copywritingu? Bardzo mnie to ciekawi.
    • Ania Piwowarska 25 września 2015, 13:36 #
      Moniko - cieszę się, że o to zapytałaś – w rozmowie (która jest tak treściwa i wartościowa, że aż strach) są wątki, których nie poruszyłam we wpisie: „to już było” (często też wiążące się ze strachem) versus towrzenie tego, co mnie autentycznie przyciąga – bardzo się zgadzam z tą wizją i osobiście nie mam z tym problemu – że piszę o tym, co już było. To akurat od pisania mnie nie powstrzymuje. I jeszcze jeden wątek związany z pomaganiem, służeniem swoją sztuką innym (zrobię to, ale tylko dlatego, że to może komuś pomóc). To się pośrednio wiąże z artystą-kuglarzem, eksplorowaniem i też podążaniem za tym, co MNIE przyciąga – czym ja mam ochotę się zająć. Nie napisałam bo ta postawa jest mi bardzo bliska. To, czego potrzebują nasi odbiorcy nie powinno być jedyną motywacją dla nas. Zawsze warto pytać też siebie – co ja mam ochotę zrobić, co mnie kręci w tym momencie. Bo jako odbiorczyni często nie wiem, czego chcę, dopóki nie poczuję, że aaaa właśnie tego potrzebowałam, właśnie to jest mi potrzebne. Ivo Zaniewski z agencji PZL często mówi w wywiadach o przekleństwie badań focusowych (kiedy testuje się nie gotowe reklamy na grupie osób i bada ich reakcję), które odsiewają odważne i kreatywne rozwiązania – bo odbiorcy zanim je zobaczą (ukończone, w całości, z całym artystycznym rozmachem) często nie są w stanie ich sobie wyobrazić – a więc nie czują przyciągania. Oczywiście warto pytać klientów o zdanie, ale warto też pytać siebie i ufać swojej intuicji i swoim artystycznym wyborom.
  2. Milena 25 września 2015, 09:09 #
    Bardzo podoba mi się Twój artykuł. Znalazłam w nim kilka 'momentów ach' (np. to, że oprócz uporu trzeba być wobec siebie łagodnym i umieć sobie wybaczać jeśli projekt nie jest 100% idealny). Na pewno poszukam info na temat tych książek! Jakiś czas temu pisałam u siebie na blogu o tym, że w pracy twórczej pojawia się coś, co ja nazywam "próbą pewności siebie" i "przekleństwem kreatywności". Każdy, kto tworzy zmaga się z tym. Dzięki za ten wpis - jest bardzo bliski moim przemyśleniom.:)
    • Ania Piwowarska 25 września 2015, 13:41 #
      Mileno - bardzo się cieszę :) Przesłuchałam rozmowę raz i byłam olśniona – kilka wątków przemyśliwałam później przez resztę dnia i zdecydowałam, że chcę mieć z tego notatkę na mój własny użytek. Żeby wracać do niej od czasu do czasu. Cieszę się, że ty też znalazłaś w niej swoje „momenty acha”. Dla mnie była to bardzo inspirująca i transformująca rozmowa :) Przypuszczam, że to, co nazywasz próbą pewności siebie to ten moment, kiedy trzeba sobie trochę odpuścić i wybaczyć niedoskonałość tego, co tworzymy :) Koniecznie sięgnij też do „Drogi Artysty” jeśli ten temat jest ci bliski.
  3. Maciej 25 września 2015, 10:26 #
    Bardzo inspirujący, świetny tekst. Pisanie jest dla mnie zabawą (w 90% przypadków). Bawię się i jeszcze za to mi płacą :) To aż nieprzyzwoite ;)
    • Ania Piwowarska 25 września 2015, 13:45 #
      Dziękuję :) A czy miewasz momenty, kiedy wpadasz w pułapkę perfekcjonizmu albo męczeństwa? Dla mnie właśnie stanowiły od zawsze pułapkę. Przestawienie sobie w głowie kilka lat temu, że mogę sie bawić pisaniem i próbować – że nie muszę dźwigać na sobie tej odpowiedzialności za doskonałość mojego „wytworu” (która przytłacza), danie sobie do tego prawa, by próbować i nie oczekiwac nieczego – było momentem, gdy mogłam zacząć tworzyć z miejsca lekkości.
      • Maciej 28 września 2015, 10:07 #
        Jasne, że są takie chwile, cała masa :) Z perfekcjonizmu leczy chyba najlepiej perspektywa dedlajnu (takiego tuż-tuż). Wtedy nie ma czasu na milion poprawek i przesuwanie przecinka o milimetr w tę czy inną stronę :) [chociaż przyznam się, że pisząc ten komentarz miałem ochotę poprawić w nim wiele rzeczy :))
        • Ania Piwowarska 28 września 2015, 12:52 #
          Na mnie deadline'y też tak działają - o ile pochodzą z zewnątrz :)
  4. Maja 25 września 2015, 12:15 #
    BARDZO (!) podoba mi się "wizja artysty – kuglarza" Tworzenie może być rozwiązaniem bólu, ale może być też dużą frajdą. Osobiście uważam, że rozwój odbywa się nie tylko poza strefą komfortu, ale w ramach strefy też jest możliwy, więc twórczość także. Wielkie dzięki za ten artykuł!
    • Ania Piwowarska 25 września 2015, 13:47 #
      Maju – ja też się z tym zgadzam. Rozwój może się odbywać w strefie komfortu, zabawy, radości i przyjemności. I dzieją się wspaniałe rzeczy, kiedy pozwalamy sobie na taki rozwój :)
  5. Paulina 25 września 2015, 15:42 #
    Mnie najbardziej z tego wywiadu utkwił moment, kiedy Elizabeth mówi (w wolnym tłumaczeniu): "Nie obiecałam wszechświatowi być świetną pisarką. Obiecałam mu BYĆ PISARKĄ". Myślę, że takie podejście uczy dystansu do tego, co robimy jako osoby twórcze. Po studiach, które były dla mnie wymagające i gdzie bardzo skupiano się na tym czym jest jakość (w sztuce, literaturze itp.) długo miałam poczucie, że wszystko musi być genialne, żeby w ogóle było akceptowalne. Do tego stopnia, że zaczęłam nawet krytykować wiersze Szymborskiej ;-) Teraz wiem, że z takim podejściem nikt nie zarobiłby 1 złotówki, a nobliście też muszą przecież coś jeść! ;-) Czyli moja pierwsza pułapka - perfekcjonizm i lekki snobizm. Podoba mi się wizja kuglarza, ale uważam, że wykonując jakąkolwiek twórczość trzeba się pogodzić z tym, że w dużej części jest to jednak praca, wysiłek z elementami zabawy. Myślę, że to "zabija" wielu twórców na początku drogi, bo spodziewają się właśnie, że to polega na tym, że siedzisz sobie w kawiarni i czekasz na moment "AHA", a potem to już tylko czysta radość tworzenia. Zupełnie nie lubię też podejścia w stylu: "moja praca to zabawa i jeszcze mi za to płacą". Takie podejście może prowadzić do tego, że inni (np. pracodawcy) nie do końca będą traktować nas (osoby pracujące kreatywnie) poważnie. Niestety znam takie przykłady. Oczywiście, ja lubię swoją pracę, żeby nie było ;-) W ogóle to jest tak bardzo fajny temat! Polecam też książkę: "Zarządzanie codziennością. Zaplanuj dzień, skoncentruj się i wyostrz swój twórczy umysł", która mnie pomogła uświadomić sobie klika rzeczy na temat procesu tworzenia.
    • Ania Piwowarska 25 września 2015, 17:31 #
      W moim odczyciu ważne jest, żeby pozwolić sobie uczyć się w trakcie - w toku, w procesie. To można zauważyć nawet w książkach noblistów – debiutanckie opowiadania mojej ulubionej Herty Muller nie są tak dobre jak jej powieść „Dziś wolałabym siebie nie spotkać” napisana kilka lat później. Gdyby ich nie wydała i nie pisała dalej, nie szlifowała swojego warsztatu, nie szukała swojej frazy – to ta powieść nie mogłaby powstać. Mnie osobiście podoba się figura artysty-kuglarza właśnie dlatego, że przez wiele lat wyrastałam w poczuciu, że żeby coś było wartościowe i na poziomie, to trzeba się przy tym napocić tak do krwi. A w ostatnich latach przekonywałam się, że niektóre „wytwory”, które przychodziły mi niespodziewanie lekko i dawały czystą radość tworzenia – w efekcie również okazywały się wartościowe. Więc chciałabym w moim własnym życiu mieć więcej takiego tworzenia z miejsca lekkości i przestrzeni na to.
  6. Anna 25 września 2015, 22:25 #
    Aniu, najpierw przeczytałam Twój wpis i oczarował mnie. Miałam wrażenie, że napisałaś go specjalnie dla mnie;) Najbardziej zaciekawiły mnie fragmenty o krytyku (kurcze, więc po raz kolejny widać, że nie tylko mnie dręczy) i o "shit sandwich" Ja jem "shit sandwich" odwróconą, bo moja "pasja po godzinach" (przygotowywanie warsztatów, prowadzenie sesji coachingowych, czytanie, pisanie, praca nad stroną internetową) pozwala mi znieść ten gorzkawy często kawałek związany z pracą zarobkową taką jaką ona teraz jest - tą "na dzienną zmianę". Video obejrzałam dopiero wieczorem i co chwila je zatrzymywałam żeby coś zanotować:) Ogromnie podobał mi się fragment z opowieścią o podążaniu za inspiracją i ta przenośnia "skoku z klifu" Siedzisz na dole, obolała, potrzaskana na kawałki po bolesnym upadku, patrzysz na inspirację, która siedzi sobie obok i mówisz z wyrzutem: "JAK TO? PRZECIEŻ MIAŁO BYĆ INACZEJ!" (kurcze, upadek nie wchodził w grę! oszukałaś mnie!) A inspiracja spogląda na ciebie i mówi: "Skaczemy jeszcze raz? Było wspaniale..." Good night tricksters... :-D
    • Ania Piwowarska 26 września 2015, 15:04 #
      Dzięki Aniu, że podzieliłaś się swoim odkryciem. W tej rozmowie jest tyle wątków,że nie sposób było opisać wszystkich. Wybrałam te, które chodziły za mną po tym, jak oglądałam go po raz pierwszy. Ale jestem przekonana, że kiedy wrócę do niego za jakiś czas – coś innego – ważnego dla mnie w tym momencie – zostanie mi w pamięci i przykuje uwagę. Dlatego - niezależnie od mojego „omówienia” - polecam przesłuchać całą rozmowę :)
  7. Inga 21 października 2015, 23:09 #
    Ja chciałam pisać bloga, bo całe życie coś piszę. Ten sposób promocji jest więc dla mnie idealny. Kiedy czytam o cierpieniu za miliony, za każdym razem przypomina mi się wiersz Andrzeja Bursy: Poeta cierpi za miliony od 10 do 13.20 o 11.10 uwiera go pęcherz wychodzi rozpina rozporek zapina rozporek Wraca chrząka i apiat cierpi za miliony
  8. Kamil 21 lutego 2016, 23:30 #
    Namiastką perfekcjonizmu może być stworzenie sobie listy rzeczy do sprawdzenia, przed opublikowaniem tekstu. Dzięki niej, nie będziemy ciągle poprawiali wyrywkowych błędów, a wychwycimy je po kolei.

Co o tym myślisz? Zostaw swój komentarz: Monika Myszka-Wieczerzak